
Jadąc autem, zawsze słucham radia. Mam dwie swoje ulubione stacje i w nich ulubione programy. Co ciekawe, żaden nie jest programem muzycznym.
Tym razem słuchałem audycji „Radiowy Dom Kultury”, w której usłyszałem o ciekawej inicjatywie, związanej – jakżeby inaczej – z fotografią, a której pokłosiem jest książka. Jakże inna, od większości książek, związanych z fotografią, jakie znam. Książka, w której nie ma ani słowa o najnowszym sprzęcie największych producentów, nie ma ani słowa o technice fotografowania, żadnych porad. A jednak, gdy dotarła do mnie przesyłka, zniknąłem na dwa dni. Nie mogłem się oderwać. Książka (a w zasadzie projekt, którego efektem, chyba nawet ubocznym, jest książka) w ogóle nie mówi o fotografii jako takiej, a jedynie wykorzystuje fotografię jako pretekst do spotykania się z ludźmi, do rozmawiania z nimi, do zbierania ich opowieści. Opowieści, które czasem są zabawne, ale znacznie częściej wzruszające, a niekiedy nawet przerażające.
Początkowo, czytając książkę, miałem wrażenie jakiegoś przypadkowego zlepku przypadkowych, krótkich form literackich, ale już po kilku pierwszych stronach całkowicie wsiąkłem w konwencję, przyjętą przez autorkę. I na koniec pozostały autentyczne przeżycia i wzruszenia oraz żal, że… książka już się skończyła.
Jedna uwaga dla potencjalnego czytelnika: koniecznie trzeba przeczytać „Wstęp”. W przypadku tej książki jest to naprawdę konieczne, aby wszystkie historie, które pojawiają się na jej stronach, pojawiały się we właściwym kontekście.
Co to za książka? Jest to napisana przez panią Agnieszkę Pajączkowską książka pod tytułem „Wędrowny Zakład Fotograficzny”. Chociaż ja chyba zgodziłbym się ze zdaniem jednej z postaci, która pojawiła się w tej książce, że właściwszy byłby tytuł „Wędrowny Zakład Psychologiczny” 🙂