Kilka miesięcy temu pożegnałem się z Nikonem (D810, D7100), a powitałem Fujifilm (X-Pro2 i teraz X-T2). Czuję, że nadeszła pora na podsumowanie pierwszego okresu po zmianie systemu – taki prywatny rachunek zysków i strat 😉

Zyski:
Obiektywy. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: obiektywy Nikona, te z wyższej półki oraz stałoogniskowe, są bardzo dobre. Jakość konstrukcji mechanicznej, jakość optyki – zdecydowanie najwyższa klasa. Ale dla mnie osobiście problem stanowi to, że Nikon w ogóle nie oferuje teleobiektywów wyższej klasy w formacie DX. O jakich obiektywach mówię? Głównie 300mm f/2,8 oraz 200-500mm f/5,6. Oba są świetne, zarówno optycznie jak i mechanicznie, i oba są… wielkie i ciężkie. Jeżeli używam teleobiektyw, to niemal zawsze na korpusie DX, bo to daje mi zysk w postaci mnożnika ogniskowej. Więc po co mam dźwigać obiektywy pełnoklatkowe, gdy i tak używam tylko część pola obrazowego? To nie ma sensu. A po stronie Fujifilm mam świetny teleobiektyw 100-400mm f/4,5-5,6. Optycznie nie ustępuje Nikkorowi 200-500, mechanicznie też, a jest znacznie mniejszy i lżejszy. Różnica jest tak duża, że z Nikkorem to jest wyprawa, podczas gdy Fujinon po prostu wrzucam do torby jak każdy inny obiektyw i idę w plener.

Brak lustra. To jest zaleta, której może nie widać przy codziennym fotografowaniu na ulicy, ale jest bardzo widoczna w przypadku używania długich teleobiektywów oraz w przypadku makro. Oba te rodzaje fotografii są bardzo wrażliwe na wszelkie drgania i wibracje. A niestety, lustro nawet tak dobrze wytłumione jak w D810, jest poważnym źródłem drgań. Oczywiście mamy do dyspozycji mirror lock-up, czyli wstępne podnoszenie lustra, ale jak to robić, gdy fotografowany obiekt się porusza, albo choćby szybko zmienia się świetlenie sceny? Teoretycznie można zastosować Live View, ale tu natrafiamy na inny problem: patrząc w celownik trzymamy aparat blisko siebie, przyciśnięty do twarzy, dzięki czemu zarówno fotograf jak i aparat mają najbardziej stabilną pozycję. W trybie Live View przechodzimy do pozycji „zombi”, czyli do pozycji zupełnie niestabilnej, a w niektórych przypadkach, jak z zamontowanym długim tele, wręcz niemożliwej.
Brak lustra to zaleta również w przypadku nagrywania filmów: można celować patrząc w celownik, zamiast na ekran – patrz powyżej, na temat stabilności pozycji.

Wi-Fi. Zastrzeżenie: moja opinia w przypadku Nikona opiera się na D810 i D7100 w połączeniu z UT-1 oraz WT-5. Nie miałem okazji przetestować ani D5, ani D500. Ale w przypadku D810 / D7100 + UT-1/WT-5 jest to porażka. Implementacja Wi-Fi jest żenująca, wygoda używania żadna, a do tego trzeba dokupić i mieć przy sobie dwa urządzenia, które oba są cholernie drogie, a jedno z nich na dodatek jest pioruńsko duże i wymaga osobnego akumulatora. Do tego dochodzi brak konsekwencji w sposobie używania – do jednego korpusu potrzebujemy dedykowane oprogramowanie na PC/Mac lub przeglądarkę, do drugiego dedykowane oprogramowanie na Android / iOS – po prostu koszmar.
W przypadku Fujifilm implementacja Wi-Fi jest tak samo żenująca jak w przypadku Nikona. Ale jest istotna różnica: Wi-Fi jest wbudowane w korpusie (X-Pro2, X-T2), a do jego wykorzystania, niezależnie od korpusu, służy to samo oprogramowanie. Komunikacja jest słaba, ale zdalne sterowanie aparatem z poziomu telefonu działa przyzwoicie i nie wymaga dodatkowego sprzętu komunikacyjnego, podłączanego do korpusu, jak to jest w przypadku Nikona.

Jeden system do wielu zadań. Brzmi trochę enigmatycznie, a sprawa jest prosta: lubię fotografować w podczerwieni. W przeszłości samodzielnie przerobiłem dwa aparaty, ale za każdym razem były to najtańsze, używane kompakty, bo trudno ryzykować zniszczenie drogiego sprzętu. W efekcie miałem aparaty do podczerwieni z bardzo małą, zacofaną matrycą o niskiej rozdzielczości. Siłą rzeczy efekty były słabe. A w przypadku Fujifilm mam X-T1 IR – fabryczny model, pozwalający fotografować w pełnym spektrum, od ultrafioletu do podczerwieni, w zależności od filtrów założonych na obiektyw.
No dobrze, pora na straty.
Straty:
System lamp błyskowych. To jest jeden wielki wstyd dla Fujifilm. W porównaniu do Nikona, system błysku Fujifilm po prostu… nie istnieje. Mamy tylko trzy bardzo podstawowe lampy, o funkcjach tak ubogich, że przywodzą na myśl początki elektronowych lamp błyskowych z obsługą TTL oraz jedną mityczną, bo od dawna obiecywaną i od dawna spóźnioną lampę EF-X500, która teoretycznie niby ma kilka funkcji zbliżających ją do Nikonowskich SB-800 / SB-900 / SB-910, ale problem w tym, że nadal tej lampy nie ma i nikt nie wie, kiedy (a niektórzy wątpią czy) ona się w ogóle pojawi na rynku.

Oprogramowanie do wywoływania RAW. Tutaj nie jest tak źle, ale jest trochę gorzej niż w przypadku Nikona, a to za sprawą matrycy X-Trans, która zamiast standardowego układu filtrów Bayer ma własny układ filtrów Fujifilm. Efekt jest taki, że różne programy wykazują różny stopień dostępności swoich funkcji dla plików RAW Fujifilm: od 0% w przypadku do niedawna mojego ulubionego oprogramowania, czyli DXO Optics Pro 11 (0%, bo w ogóle nie obsługuje RAW Fujifilm i nawet nie pozwala ich otworzyć i obejrzeć) do 100% w przypadku Lightroom, Silkypix czy Iridient. Niestety, Lightroom wciąż słabo sobie radzi z wywoływaniem RAW Fujifilm – jak dla mnie jakość pozostawia sporo do życzenia. Silkypix jest bardzo ograniczony funkcjonalnie i jest tragicznie napisany – na moim bądź co bądź całkiem mocnym PC działa żenująco wolno. Z kolei Iridient w ogóle nie działa na moim PC, bo jest dostępny tylko na Mac-a. Dlatego od dłuższego czasu używam PhaseOne Capture One 9 – nie udostępnia dla matrycy X-Trans 100% funkcji, ale udostępnia wszystkie mi potrzebne oraz spośród przetestowanych programów najłatwiej daje mi najwyższą jakość zdjęć.
Tytułem podsumowania: czy gdybym teraz miał raz jeszcze podjąć decyzję o zmianie systemu, czy teraz ponownie bym ją podjął, wiedząc to, co wiem teraz? Zdecydowanie tak. Z mojego punktu widzenia zalety mają znacznie większy poziom ważności niż straty. I widać to po moim katalogu zdjęć. Kiedy używałem Nikona, robiłem mało zdjęć, a były okresy takie, że przez dłuższy czas nie zrobiłem żadnego zdjęcia, albo też robiłem zdjęcia telefonem. Od chwili zmiany systemu robię znacznie więcej zdjęć i o dziwo znacznie więcej spośród nich podoba mi się na tyle, ze nie tylko zostają na dysku, ale też trafiają w postaci wydruku w ramę i na ścianę.